Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków. Spieniężymy wszystkie ruchomości i ulotnimy się z zagarniętemi miljonami.
— Tak uważacie? A jeżeli Alfonso się nie zgodzi?
— Cóż mu innego pozostaje? Nie będziecie chyba tak dziecinni, aby przypuszczać, że Alfonso może w dalszym ciągu grać rolę hrabiego. Musi ustąpić. Będzie nam wdzięczny, że ostrzegamy go, póki czas.
— Jakże sobie wyobrażacie podział zysków w razie powodzenia?
— Jest nas trzech: wy, Alfonso i ja. Każdy musi otrzymać jedną trzecią.
— Zapominacie o czwartym — wtrącił Manfredo. — Chyba nie przypuszczacie, że się pozwolę pominąć?
— Nie zrobimy ci krzywdy — uspokoił Landola. — Rozumie się samo przez się, że, skoro wam zawdzięczamy ratunek, otrzymacie swoją część.
Brzmiało to serdecznie i uczciwie. Gdyby Manfredo mógł wzrokiem przeszyć ciemności, zobaczyłby na twarzy Landoli szyderczy uśmiech, któregoby się przeraził.
— Jakże sobie wyobrażacie ucieczkę? — zapytał Cortejo. — Do jakiego portu się udamy? Do Veracruz?
— Drogę do Veracruz odcinają cesarskie i meksykańskie wojska. Musimy dotrzeć do jakiegoś zachodniego portu, do San Blas lub Manzanillo. Droga do tych portów jest jako tako wolna. Mam nadzieję, że i Maksymiljan będzie się jeszcze opierać Juarezowi do czasu, aż przybijemy do bezpiecznej przystani. Należy wygrać na czasie i uprzedzić wrogów. Zanim wojna

146