Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Valgame Dios! — zawołał Manfredo. — Jesteśmy uratowani!
— Daleko jeszcze do tego — rzekł Landola. — Jakże się oswobodzić z kajdanów? Nato potrzebny nam odpowiedni klucz.
— Jeżeli tylko o to chodzi, — rzekł Manfredo ze swobodą — to w szafce, w pokoju stryja, wisi drugi klucz. Przypuszczam, że nie zwrócono nań uwagi. Jeżeli naszemu sprzymierzeńcowi uda się klucz przynieść, będziemy wolni.
— Jakże wydostaniemy się za mury klasztoru?
— Już moja w tem głowa! Miejmy przedewszystkiem klucz i nóż.
— Wypiszcie wasze żądania na kartce. Musimy oszczędzać świecy. Resztę omówimy pociemku.
— Słusznie — oderwał się Cortejo. Po głosie jego można było poznać, że znowu wstąpiła weń nadzieja. — Piszcie!
Manfredo wziął ołówek i, podłożywszy pod kartkę kromkę chleba, napisał:

W kancelarji stryja umieszczona jest nad biurkiem kaseta. Znajdziesz w niej kluczyk, który otwiera nasze kajdany. Przynieś ten klucz i jakiś ostry nóż. Oto wszystko, czego nam potrzeba.

Schował do rękawa kartkę i inne przedmioty, znalezione w chlebie, wraz za zgaszoną świecą. Gdyby wartownik zjawił się teraz, nie domyśliłby się, że przed chwilą uczyniono pierwszy krok w kierunku uwolnienia jeńców.

143