Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przywiązał do konia przy pomocy André’go. Emilja wsiadła na drugiego konia, poczem ruszyli.
Musieli w drodze powrotnej okrążyć Queretaro, aby dotrzeć do przednich straży Juareza. — —
Ostrożny i energiczny Zapoteka przedsięwziął tymczasem ofenzywę. Był ze swem wojskiem znacznie bliżej, niż się to dziś po południu wydawało generałowi Mejii; to też Kurt trafił około południa na silny oddział, należący do korpusu generała Veleza.
Skierowano ich do kwatery generała. Velez widział Kurta u Juareza i znał dobrze Emilję. Był to surowy, ognisty, często bezwzględny, republikanin. Kazał sobie opowiedzieć, co zaszło, i przyprowadzić Arrastra. Przyglądał mu się długo, zachowując ponure milczenie.
— Przeczyłeś temu, co ci ten sennor zarzuca? — zapytał wreszcie generał.
— Przeczyłem, ponieważ to nieprawda, — odparł grubas. — Nazywam się Perdillo, handluję siodłami.
Generał uśmiechnął się ironicznie:
— A jeżeli cię znam lepiej, aniżeli ten sennor?
— W takim razie pan się myli.
— Psie! Czy znałeś kiedyś niejakiego Taverę?
Arrastro zbladł jak trup.
— Nie — wystękał.
— Taverę, który wydał generała Tonamente pod nóż najeźdźców?
— Nie znałem go, sennor.
— Nie? A może przypomnisz sobie inne nazwisko. Znasz człowieka imieniem Arrastro?
Pod grubasem zadygotały kolana.

131