Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Walka o Meksyk.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem. Pan ma na myśli Piorunowego Grota i kapitana, nieprawdaż?
— Tak. Oto sennor Kurt, syn kapitana. Przybył z Niemiec, aby nas ratować. Dręczyliśmy się wszyscy w okropnej niewoli.
André i Kurt usiedli i zaczęli opowiadać. Gdy André skończył. Kurt poinformował Emilję o celu obecnej wizyty.
— Jakto? — zapytała Emilja. — Chce pan mówić z cesarzem? Nie wolno mi wiedzieć, jaki cel ma ta rozmowa, nieprawdaż?
— Zgadła pani. Muszę milczeć, choć jestem przekonany, że mogę mieć do pani pełne zaufanie.
— Ależ oczywiście! Jak długo zamierza pan tutaj pozostać?
— Nie wiem dokładnie. To zależy od odpowiedzi cesarza. Skoro ją otrzymam, wrócę do Juareza.
— Oh, czy zabierze mnie pan ze sobą? Czuję się tu bardzo niepewnie i nędznie.
— Oczywiście, zabierzemy panią! — zawołał mały André z entuzjazmem.
— Jestem tego samego zdania, co mój kolega, — rzekł Kurt.
— Kiedyż pójdzie pan do cesarza?
— Natychmiast.
— Kiedy zobaczę panów znowu? Może dziś wieczorem, po dziewiątej? Trzeba panom wiedzieć, że przyjęcia odbywają się tutaj bardzo późno.
— Przyjdziemy, sennorito. Wszak prawda, drogi André?
— Z przyjemnością.

114