Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ I.
Kowal Szimin.

Opuszczając Adryanopol z Halefem, Omarem i Oską w towarzystwie trzech kawasów, nie odjechaliśmy jeszcze daleko od miasta, kiedy usłyszeliśmy za sobą tętent. Odwróciwszy się, ujrzeliśmy jeźdźca, który starał się nas dopędzić. Zatrzymaliśmy nasze konie i wnet rozpoznaliśmy w nim Malhema, oddźwiernego Hulama. Jechał na koniu, ciężko obładowanym, a zeskoczył zeń tuż obok nas.
— Sallam! — powitał krótko.
Odpowiedzieliśmy na jego pozdrowienie, poczem on, widząc nasze pytające spojrzenia, oświadczył:
— Wybacz, effendi, że przerywam waszą pośpieszną jazdę! Pan mój kazał mi was doścignąć.
— Dlaczego? — spytałem.
— Aby wam przyprowadzić tego konia.
— Co masz na nim?
— Żywność i inne rzeczy, których potrzebować możecie.
— Jesteśmy już zaopatrzeni na kilka dni!
— Pan mój przypuszcza, że ci, których ścigacie, zboczą z gościńca. Jeżeli udadzą się w góry, to znajdziecie żywność dla koni, ale nie dla siebie.
— Pan twój jest bardzo dobry, ale ten ciężko obładowany koń będzie tylko opóźniał naszą jazdę.
— Przyprowadziłem go wam, bo muszę słuchać; nie wolno mi inaczej postąpić. Warin zaghlik ile Allah jol aczliklighi — bądźcie zdrowi, Allah niech wam użyczy dobrej podróży!

1