Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   77   —

— Możecie się ominąć.
— Moja żona postara się o to, żeby nie przejechali, nie wstąpiwszy.
— No, jak chcesz! Musi przedewszystkiem dbać o to, żeby nikt nie dowiedział się, że mamy w piwnicy człowieka.
Kowalowa stała obok nas i wszystko słyszała.
— Effendi, jedź bez obawy do Dżnibaszlu — rzekła. — Będzie wszystko tak, jak gdybyś się ty sam tu znajdował.
Na to zapewnienie dosiadłem konia. Chciałem zostawić strzelby, aby mieć mniej do dźwigania, ale były dla mnie zbyt cenne, żeby się narażać na niebezpieczeństwo ich utraty. W tym domu nie było miejsca dogodnego do ukrycia czegokolwiek. Wziąłem je więc ze sobą.
Wieś leżała nieopodal od kuźni. Była niewielka, to też minęliśmy ją prędko. Potem przebyłem most i ruszyłem w lewo na południowy wschód, a nie, jak mówił kowal, na południe.
Przejechałem przez kilka łanów zasianych kukurydzą, następnie przez pastwiska i wreszcie natrafiłem na pola nieuprawne. Drogi właściwej nie było. Każdy chodzi tu, jeździ kołami lub konno, jak mu się podoba. Dlatego nie zdziwiłem się, ujrzawszy po prawej ręce wynurzającego się jeźdźca, który zdążał, jak się zdawało, w tym samym kierunku. On mnie także zobaczył i zwrócił się w moją stronę.
Podjechawszy bliżej, jął mi się przypatrywać, lecz nie mógł się widocznie rozeznać w położeniu. Za chwilę powziął jakieś postanowienie, bo zbliżył się szybkim kłusem.
— Sabahak bilcheer — dzień dobry! — pozdrowił mnie ku memu zdumieniu najczystszą arabszczyzną.
— Allah jussabihak bilcheer — Daj ci Boże dzień dobry! — odrzekłem przyjaźnie.
Jeździec mi się podobał. Niewątpliwie nie był bogaty. Koń jego wartał co najwyżej trzysta koron,