Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   75   —

drabinę, po której zszedłem na dół. Więzień leżał na kupie węgli i przyjął mnie obelgami.
— Czy sądzisz, że w ten sposób poprawisz swoje położenie? — spytałem.
— Puść mnie! — odpowiedział. — Puść mię na wolność! Ty nie masz prawa mnie więzić.
— Aż dotąd jednak zdaje mi się, że mam to prawo.
— Czy farbiarz Boszak nie objaśnił ci jeszcze?
— Nie byłem jeszcze u niego.
— Czemu nie? Dlaczego zwlekasz? Niezawodnie jest już dawno po południu. Miałeś dość czasu pójść do Dżnibaszlu.
— Mylisz się. Nie jest jeszcze tak późno, jak sądzisz. Zaraz się zresztą wybiorę. Twierdzisz zatem, że zna ciebie.
— Tak. Zapytaj go tylko o ajenta Pimozę.
— Czy on wie, że nie byłeś teraz w Edreneh?
— Tak. Poświadczy ci, skoro go spytasz, że w ostatnich czasach byłem w Mandrze i Boldżibaku.
— Jakżeż może o tem wiedzieć?
Zawahał się z odpowiedzią i rzekł dopiero po chwili:
— Dowiesz się od niego samego.
— Ale ja wolałbym teraz usłyszeć to od ciebie.
— Na cóż?
— To najlepszy sposób zwalczenia mej nieufności.
— Tego nie widzę?
— Czy ja ci mam dać wpierw wyjaśnienie? Milczysz, bo chcesz zapobiec temu, żeby jego zeznanie nie sprzeciwiało się twemu. Powiedz mi zatem, czy on był może razem z tobą w obu tych miejscowościach?
— To niepotrzebne. Idź tam i dowiedz się!
— Zdaje mi się, że nie chcesz poprawić swego położenia, Poco właściwie tam pojadę? Nie mam powodu.
— Żądam tego, byś się przekonał o mej niewinności.
— Gdybyś był niewinny, to sam dałbyś mi żądane wyjaśnienia.