Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   63   —

Położył rękę na pasie, a następnie wyciągnął pistolet
— Tak, to mowa, dla której jasności jestem z pełnym szacunkiem. Będę zatem grzeczniejszy. Czy będziesz tak uprzejmym powiedzieć, skąd jesteś rodem?
— Jestem Serb z Lopaticzy nad Ibarem.
— Z grzeczności udam, iż temu wierzę, ale po cichu będę cię uważał za Wołocha czyli Rumuna, co na jedno wychodzi. Dokąd zdążasz?
— Do Ismilan.
— Cudownie! Jesteś tak mądry, a kołujesz tak daleko! Skąd się wziąłeś w Koszikawak, skoro zamierzałeś jechać z Mandry do Ismilan. Powinieneś był jechać dalej na południe.
— Miałem właśnie do czynienia w tych miejscowościach, które leżały po drodze. Czy jesteś urzędnikiem policyjnym, że wypytujesz mnie jak zbrodniarza? Wypraszam sobie coś podobnego.
— Dobrze, spełniam twoje życzenie i pod tym względem. Powiedz mi jeszcze tylko, dlaczego tutaj zsiadłeś!
— Czyż ja chciałem zsiąść? Ten kowal zmusił mnie do tego, bo nie chciał odpowiadać na dworze.
— Czy przedłożyłeś mu już swoje pytania?
— Nie.
— To zrób to teraz i dowiedz się o tem, czego pragnąłeś!
Zakłopotał się trochę, ale prędko się połapał i odrzekł:
— Przeszła mi już ochota do tego. Wobec takiego postępowania człowiek najlepiej zrobi, jeśli strąci ze siebie plugastwo i odejdzie.
Wykonał ruch, jakby się czesał i zabierał się do odejścia.
— Czy to nazywasz także uprzejmością? — powiedziałem z uśmiechem.
— Dużą kłodę rozbija się grubym klinem!
To było przysłowie wołoskie. Widocznie więc nie był Serbem.