Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   57   —

ale zostaw dziecko w kąpieli, jeśli już wodę wylewasz! Skąd masz te zapatrywania?
— Zebrałem je własnemi oczyma i uszyma. Postępowałem tak, jak to czynią winnych krajach rzemieślnicy, wyruszając w świat, aby się więcej nauczyć, niż się mogli nauczyć w domu od swoich mistrzów. Pracowałem w Wiedniu, w Budapeszcie i w Belgradzie. Dość widziałem i słyszałem, aby się myśleć nauczyć. Czy możesz mi dowieść czegoś przeciwnego?
— Tak, mogę. Mięszasz religię z polityką. Szukasz przyczyn waszej choroby poza waszym państwowym ustrojem, w którym już od początku tkwiło jądro choroby.
— Czy potrafisz to udowodnić?
— Tak.
— Więc zrób to! Ale cichono!
Zdala dolatywał odgłos kroków końskich.
— Słyszysz? — zapytał:
— Tak.
— Może to on.
— Bardzo prawdopodobne.
— Żałuję. Chciałem wpierw usłyszeć, co ty powiesz.
— Dam ci dowody, skoro się z nim uporamy.
— Ale co teraz robić?
— Przedewszystkiem nie powinien mnie zobaczyć, bo mnie zna może. Musisz się postarać, żeby wszedł do wnętrza domu.
— To nie będzie trudno, jeśli tylko nie zechce przejechać mimo.
— Na to nie pozwolę mu stanowczo. Pójdę na środek drogi. Gdyby chciał przejechać, zatrzymam konia. Jeśli zaś zsiądzie, wejdę do domu zaraz za wami.
— A jeśli to nie on?
— To nic mu się nie stanie.
Tętent zbliżał się coraz bardziej. Słychać było wyraźnie tylko jednego konia. Pomknąłem na środek drogi i przykucnąłem.
Jeździec nadjechał. Zatrzymał się w świetle, pada-