Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   49   —

— Czy masz teraz czas powiedzieć mi swoje nazwisko?
— Nazywają mnie Kara Ben Nemzi.
— Jesteś więc Nemcze, Germany?
— Tak.
— Austryaly, czy Prusyaly?
— Nie.
— Może Bawarialy?
— Także nie. Jestem Saksaly.
— Nie widziałem dotąd żadnego Saksaly; ale wczoraj właśnie był tu człowiek z miasta Triest w Austryi, z którym długo rozmawiałem.
— Austryak? O to niespodzianka. Czem był?
— Kupcem. Chce kupować tytoń, jedwab i jedwabne materye. Złamała mu się ostroga, którą musiałem naprawić.
— Czy mówił po turecku?
— Tylko o tyle, że zrozumiałem, czego chciał odemnie.
— A jednak powiedziałeś, że rozmawiałeś z nim długo.
— Rozmawialiśmy przeważnie mimiką.
— Czy powiedział, jak się nazywa?
— Nazywał się Madi Arnaud. Był kiedyś wielkim śpiewakiem, gdyż śpiewał mi wiele pieśni, które rozradowały duszę i serce mojej żony.
— Skąd przybył?
— Z Czirmen, gdzie poczynił wielkie zakupy.
— A dokąd się udaje?
— Na wielki jarmark do Menliku. Są tam bardzo sławni rusznikarze. Chce u nich zakupić.
— To go spotkam po drodze.
— Czy udajesz się do Menliku, effendi?
— Tak.
— Czy jesteś może także handlowcem?
— Nie. Jadę do Menliku, ponieważ spodziewam się zastać tam tych trzech łotrów, którzy się dziś tak z tobą obeszli.
— A co uczynisz, skoro ich schwytasz?
— Przytrzymam ich i oddam w ręce policyi, aby ponieśli zasłużoną karę.