Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   457   —

i dostać się w ten sposób pod końskie kopyta. Uciekali z wrzaskiem przed nami!
Wiedziałem dobrze, którą drogę należy obrać, aby się dostać na miejsce, zwane u nas urzędem sądowym, ponieważ w tym kierunku panowało wielkie ożywienie wśród ludzi, żądnych uczestnictwa w tak zajmującej rozprawie. Mimo to zapytałem w przejeździe starca, który ze strachu przed nami przycisnął się do ściany:
— Gdzie mieszka kazi z Ostromdży?
Wskazał na ulicę, wychodzącą na wolny plac i odrzekł:
— Jedź tutaj, panie! Zobaczysz po prawej ręce półksiężyc z gwiazdą nad bramą.
Udaliśmy się wedle jego wskazówki i minąwszy ludzi, śpieszących w tym samym kierunku, dostaliśmy się pod wysoki mur, w którym znajdowała się opisana przez starca brama.
Wjechaliśmy przez nią na wielki czworokątny dziedziniec, gdzie przyjęła nas znaczna gromada ciekawych.
Naprzeciw bramy stał budynek urzędowy i mieszkalny, wzniesiony poczęści z drzewa, poczęści z cegieł. Belki były zielone, a mur niebiesko pomalowany, co robiło dziwaczne wrażenie.
Na dziedzińcu panował nadzwyczajny brud. Tylko pod samym domem wyłożony był kamieniami. Ten chodnik wyglądał jednak zupełnie tak, jak gdyby wyrwano go z ziemi na materyał do budowy barykad.
Przed drzwiami stał stary fotel, ozdobiony przedpotopową poduszką. Obok leżała przewrócona drewniana ława, z wyciągniętemi w górę wszystkiemi czterema nogami. Kilka powrozów i wiązka kijów grubości wielkiego palca kazały się domyślać, że mieliśmy przed sobą instytucyę sprawiedliwości, poświęconą wymierzaniu bastonady. Opodal zajęło miejsce kilku kawasów, a całkiem blizko nasz stary znajomy, kaleka, obok którego przejeżdżaliśmy przed miastem.
Oblicze, które nam teraz ukazał, było bardzo zajmujące. Spodziewał się, że wjedziemy tu jako uwięzieni.