Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   30   —

dotknąć? To olej różany, prawdziwy olej różany, jakiego jeszcze w życiu nie widziałeś.
— Od kogo on?
— Od kogo? Odemnie!
— Wszak jesteś tylko dozorcą tego ogrodu!
— Tak, jestem tylko dozorcą; masz słuszność, ale pan mój pozwolił mi uprawiać jeden kąt ogrodu. Wyszukałem sobie najlepszy gatunek i zbierałem od długiego, długiego czasu. Zebrałem już dwie takie flaszeczki. Jedną chciałem dziś sprzedać, ale oszukano mnie. Druga jest twoja. Darowuję ci ją.
— Człecze, co mówisz?
— Jest twoja.
— Posłuchajno, jak ci na imię?
— Nazywam się Jafiz.
— A zatem Jadzie, ty zwaryowałeś?
— Czemu?
— Ponieważ chcesz darować ten olej.
— Olej? Olej? Nie wymawiaj tego słowa! To esencya, a nie zwyczajny olej. W tej malutkiej flaszeczce przebywa dziesięć tysięcy różanych dusz. Czy chcesz tem wzgardzić effendi?
— Ja tego przyjąć nie mogę.
— Czemu nie?
— Jesteś ubogi i nie wolno mi ciebie ograbiać.
— Jakże mnie ograbiasz, skoro ci sam darowuję? Twój dżebeli taksamo drogi, jak ta esencya.
Do uzyskania jednej uncyi dobrego oleju potrzeba sześciuset funtów najlepszych listków różanych. Wiedziałem o tem i dlatego powiedziałem:
— A jednak przyjąć tego daru nie mogę.
— Czy chcesz mnie zasmucić, effendi?
— Nie.
— Albo obrazić?
— Także nie.
— A więc powiadam ci: jeżeli olejku nie przyjmiesz, to wyleję go zaraz na ziemię!
Czułem, że brał to na seryo.