Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   350   —

się małemu Halefowi. — Zihdi, domyśliłem się tego odrazu!
— Tak, jesteś bystrym przyjacielem i obrońcą swego pana.
— Czego on się domyślił, czego? — zapytał prędko gospodarz.
— Czegoś, co cię później jeszcze zajmie — odpowiedziałem mu. — Najpierw proszę cię o dokładne wyjaśnienia.
— Czy się to odnosi do ludzi, którzy mnie okradli?
— Zgadłeś.
— Więc pytaj, ja chętnie powiem wszystko, co tylko wiedzieć zapragniesz!
Twarz jego przybrała wyraz całkiem inny. Słowa Halefa wywołały w nim przypuszczenie, że pozostajemy w jakimś stosunku do złodziei. Był więc bardzo ciekawy na to, co dalej usłyszy. Widać było, że zaczyna nabierać jakiejś nieokreślonej nadziei.
— A więc ich już nie było, gdy odkryłeś brak pieniędzy — rzekłem. — Czy podejrzenie twoje padło na nich odrazu?
— Nie. Zbudziłem oczywiście całą służbę i jąłem ją wypytywać. Wszyscy są ludźmi uczciwymi i niema między nimi nikogo, po kim możnaby się takiego czynu spodziewać. Badałem wszystkich, lecz u nikogo nie znalazłem nic takiego, coby usprawiedliwiało najlżejsze podejrzenie. Potem dopiero przyszli mi na myśl owi trzej obcy. Pytałem o nich i dowiedziałem się od wyrobnika, że wówczas właśnie, kiedy tyle pieniędzy zanosiłem do sypialni, był jeden z nich poza domem.
— Ale kradzieży nie dokonano wtenczas, lecz później dopiero?
— Naturalnie! Ja sam to powiadam.
— Zdaje mi się też, że jej nie dokonał jeden człowiek. Musiało być przytem dwu przynajmniej. Nie przypominasz sobie, czy się kiedy dwu nie oddaliło?
— Nawet bardzo dokładnie. Z początku na myśl mi to nie przyszło, dopiero później.