Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   337   —

— Och en szerencsetlen, vege mindennek — o ja nieszczęśliwy, wszystko przepadło! — jęczał.
To szczególne, że nawet kiedy się kilkoma językami włada, posługuje się w takich chwilach zawsze ojczystym. Tak zrobił Węgier. Musiałem działać prędko, aby mu nie dać czasu do namysłu.
— Ty byłeś upiorem! — zawołałem doń.
— Tak — odrzekł przerażony.
— Z zemsty, że córka ceglarza niecierpiała ciebie?
— Tak.
— Co wieczora pukałeś tu w okiennicę i udawałeś ducha?
— Tak.
To przyznanie się było właściwie dostateczne, aby tamtych troje przekonać, ale pomyślałem sobie o wycieńczeniu syna Wlastanowego. Mogło być skutkiem strachu przed upiorem, ale przyszło mi na język pytanie:
— A młodemu panu zadawałeś coś potajemnie?
— Łaski! — jęknął.
— Co takiego?
— Truciznę na szczury, ale codzień po troszkę.
— Miał więc zginąć powolnie?
— Tak.
— Dlaczego? Mów prawdę, bo wbiję ci ten nóż w gardło!
— Chciałem zostać synem — wyjąkał.
Teraz wyjaśniło mi się wszystko. Córka ceglarza wróciła do domu przelękniona i przerażona i mówiła jeszcze przed śmiercią, że narzeczony jej musi umrzeć, ale nie wyjaśniła, skąd to wiedziała. Ścisnąłem drabowi gardło jeszcze mocniej i zapytałem:
— Narzeczona młodego pan a złapała cię na zadawaniu mu trucizny na szczury, a ty zmusiłeś ją groźbą do milczenia?
Czy to z trwogi przed nożem, czy też wydało mu się w pobliżu grobu i przed zamierzonem znieważeniem trupa, że ma do czynienia z nadziemskiemi istotami, dość że się przyznał: