Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   288   —

działam. Może zajeżdżał do mego dawnego pana, do starej wieży, obok Barutin.
Zwróciła się do odejścia, ale ostatnie słowa skłoniły mnie do zatrzymania jej.
— Stój! — rzekłem. — Czy to ty zbudowałaś tam ze swoją panią w zaroślach ołtarz z wizerunkiem Ukrzyżowanego?
— Tak, skąd wiesz o tem?
— Przybywam stamtąd. Byłem gościem twego dawnego pana. Znalazłem twoją panią martwą na ołtarzu, dokąd udała się była, ażeby umrzeć.
— Więc ona nie żyje! Mój Boże! To prawda?
— Tak. Gdybyś miała czas, tobym ci o tem opowiedział; twój pan wspomniał o tobie.
— O! — rzekła natarczywie — Musisz mi to opowiedzieć. Nie mam ani chwili czasu, ale skoro tak, to odważę się na wszystko. Niech mnie zabiją, gdy mnie pochwycą. Wrócę, ale nie tutaj. Czy zostaniesz dłużej w stajni?
— Czy sobie tego życzysz?
— Tak. Przyjdę do tej ściany z desek; tak będziemy mogli rozmawiać, ty stąd, a ja stamtąd.
— Możesz wejść, te deski nie staną na przeszkodzie. Z łatwością jedną lub dwie z nich wyjmę, skoro tylko gwoździe powyciągam.
— Zauważą to potem!
— Nie, przymocuję deski napowrót.
— Dobrze. Nie zdradź się ani słowem, że byłam u ciebie. Teraz, odchodzę, a gdy się tak ściemni, że nie będzie można mnie zobaczyć, przyjdę.
Poczciwa kobieta odeszła z pośpiechem.
— Haza nassieb — to zrządzenie boskie! — westchnął Halef.
Miał słuszność. Właśnie ta stara służąca, ta wierna, choć potajemna, chrześcijanka musiała przebywać u tego handlarza owoców! Mahometanin zna wprawdzie słowo „przypadek“, ale oznacza tem coś, co dla innowierców wydaje się możliwem, on natomiast nigdy tego za mo-