Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   281   —

— Przy drugiej ulicy. Znam go dobrze. Byłem zaledwie przed kwadransem u niego.
— Czy jest zajęty?
— Tak. Dziś nie będziesz mógł pójść do niego.
— Ma zapewne wielu gości?
— Jeszcze nie, ale czeka na nich. Przybędzie także Dezelim, rusznikarz i kawiarz z Ismilan. Znasz go może?
— Tak, to także nasz.
— Kiedy go poznałeś?
— Przed kilku dniami. Zajechałem do niego.
— Czy widziałeś też jego brata?
— Nawet rozmawiałem z nim.
Udawał obojętnego, ale wyglądało to tak, jakby pytaniami temi zdążał do jakiegoś celu. Dopytywał się o moje personalia, na co dawałem mu takie odpowiedzi, jakie za stosowne uznałem. Gdy zauważyłem po jakimś czasie, że wyjdę, aby obejrzeć Menlik i jarmark, ofiarował mi tak natarczywie swe towarzystwo, że mu nie mogłem odmówić, pomimo że byłbym chętniej poszedł tylko z Halefem.
Na mieście panował ruch bardzo ożywiony, ale jarmarku tego nie można było przecież porównać z naszymi. Milczący Turek chodzi cicho obok szeregów bud, albo raczej szeregów kramów, których właściciele siedzą w takiem samem milczeniu przy swych towarach, przyczem na myśl im nie przyjdzie wabić kupujących. Jeśli nawet kto się przybliży, to rzecz załatwia się spokojnie, niemal poufnie, jak gdyby szło o wymianę ważnych tajemnic.
Główna różnica polega na braku żywiołu kobiecego. Widzi się prawie tylko mężczyzn, tylko tu i ówdzie pokaże się kulista jak balon zasłona, z której przez mały otwór iskrzy się czarne oko. Kobiety nie muzułmańskie nie są wprawdzie obowiązane do takiej ostrożności, ale im także nie wypada wystawiać się na tłok jarmarku.
Karuzeli, bud z widowiskami i do grania w kości, nie było wcale. Kostka jest czemś okropnem dla prawo-