Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   221   —

i jej matka Czileka załamały ręce nad głową z tego powodu, że nie skosztowałbym koziej pieczeni i kul armatnich. Sahaf prosił mnie także, żebym pozostał. Wziąłem go jeszcze na bok i powiedziałem mu o dywanach, co było potrzeba.
— Effendi — rzekł — to dobrze, że mi to mówisz. Tamci wiedzą, że tu są zaręczyny i zechcą potajemnie jamę wypróżnić. Przeszkodzę temu.
— Czy zrobisz doniesienie n a teścia?
— Tak; powieszą go — zaśmiał się.
— Nic mnie to nie obchodzi, jak postąpisz. Zanieś ojcu swemu pozdrowienie odemnie i bądź nieskończenie szczęśliwy z Ikbalą, najpiękniejszą z Rumili!
Gdy zacny kowal Szimin poznał, że niepodobna nakłonić mnie do pozostania, zapytał mnie o drogę, którą zamierzam się udać. Nie dowierzałem jeszcze grubemu farbiarzowi i wymieniłem kilka miejscowości, koło których wcale jechać nie myślałem. Kowal wyszedł za mną do konia i tam zawiadomiłem go o moim prawdziwym zamiarze. Szimin namyślał się przez chwilę, a potem rzekł:
— Żebrak przybył teraz zapewne do Uzu-Dere. Tam zabawi trochę, poczem pojedzie do Maden i Palacy. Stąd do Maden masz dziesięć aghacz[1] i musisz jechać przez Mastanly i Gyldżik, ale ja znam tę drogę i pomogę ci dostać się tam o wiele prędzej. Pojedziemy w prostym kierunku.
— Co? Chcesz jechać razem?
— Tak. Odprowadzę cię, aż tam, gdzie nabiorę przekonania, że nie zabłądzisz.
— To wielka grzeczność z twej strony, ale...
— Milcz! — wtrącił. — Wiesz, co ci zawdzięczam.
— Ale ja muszę jechać bardzo prędko!

Nam niezłego konia, najlepszego ze wszystkich, które posiada jego właściciel. Natęży się cokolwiek. Będę mógł go oszczędzać, skoro się z tobą pożegnam.

  1. Tureckich mil, których 25 wypada na stopień szerokości.