Strona:Karol May - W wąwozach Bałkanu.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   180   —

— Ja? — zapytał nieco zakłopotany.
Podczas obecnego spotkania przemawiał do mnie „ty“, natomiast przedtem tytułował mnie „panem“.
Po krótkiem milczeniu odpowiedział:
— Bo cię lubię. Czy gniewasz się na mnie?
— Nie. Weź swego konia, pojedziemy do Dżnibaszlu.
Gdy sahaf był za domem, a my czekaliśmy na niego, byłbym chętnie zapytał Halefa o to, co przebył przed odnalezieniem mnie, ale otaczająca nas gromada ludzi rozprawiała wśród głośnych okrzyków o tem, co zaszło, i tak żywo zajęta była naszemi osobami, że o rozmowie między nami nawet marzyć trudno było.
W tem nadjechał sahaf na koniu; rozpoczęliśmy ostrym kłusem powrót, ponieważ byliśmy w niepewności, co się dzieje z Oską i Omarem.
Podczas jazdy zwróciłem się do hadżego z zapytaniem:
— Czekałem na was tak długo i nie przybywaliście. Czyście może zabłądzili?
— Nie, effendi. Zostaliśmy na tej drodze, którą nam wskazałeś, ale...
Utknął i popatrzył na mnie bokiem, aby zbadać, czy jestem usposobiony do wysłuchania niemiłej wiadomości.
Nie byłem bynajmniej w złem usposobieniu. Starałem się wogóle nie dopuszczać nigdy do tego, by chwilowe usposobienie mię opanowywało. Człowiek, zależny od swego humoru, był dla mnie zawsze czemś okropnem. Każdy ma względem bliźniego obowiązek panować nad chwilowym nastrojem swej duszy. Tylko przez zwycięstwo nad sobą panuje się potem nad drugimi. Zresztą uwolnił mnie mój dzielny Halef swojem zjawieniem się z przykrego położenia i zasłużył rzeczywiście na moją wdzięczność; nadto odzyskałem mojego konia, nie było więc powodu do złego humoru. Mimo to zrobiłem minę dość srogą, aby potem łagodną odpowiedzią tem więcej ucieszyć małego. Ponieważ nie odpowiadałem wcale i spozierałem ponuro, poprawił się Halef w siodle i zapytał: