Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a oni razem mieli dobrych dwadzieścia rąk do rzucenia się na mnie. Po piąte...
— Dosyć, do jutra nie byłbyś skończył wyliczania! — przerwałem. — Przewidziałem tę biedę. Stało się to, czego się obawiałem. Powinienem był sam iść, a nie ciebie posyłać. Nie jesteś dość ostrożny!
— Sihdi, pomstuj na siebie, a nie na mnie! Zachowałem się dokładnie tak, jak mi kazałeś, ty zaś — nie tak, jak sobie życzyłem.
— Jak to rozumiesz?
— Żądałeś, abym był ostrożny, — byłem nim. Że krawędź była tak nieostrożna i potoczyła się wraz ze mną tam, gdzie być nie powinna, — miej do niej pretensje, a nie do mnie. Potem, gdy byłem już złapany, wiedziałem, że pójdziesz za mną, — otóż wtedy pragnąłem z całego serca, żebyś się nie dał złapać. Czy uczyniłeś zadość temu pragnieniu?
— Hm, nie!
— Dobrze! Widzisz tedy, że nie mnie, a sobie samemu powinieneś wymyślać. A więc, nie unoś się!
Chętniebym się roześmiał. Ten mały zwalał całą winę na mnie i to w sposób tak dyplomatyczny, że nie mogłem nie przyznać mu racji. Po