Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy słyszeliście, co on powiedział? Widocznie głowa jego, kiedy go ściągaliście, tarzała się po ziemi; zawartość tej połamanej czaszki została uszkodzona. Ten osobnik jest obłąkany, zupełnie obłąkany! Potwierdzają to błędne słowa, które zjawiły się na jego wargach. Jaka szkoda, jaka ogromna szkoda. Nie będzie miał zrozumienia i odczucia dla tej nieskończonej miłości, jaką obronimy jego szczęście i dobrobyt. Słuchaj!
Od rzeki doleciał gwizd, za którym rozległ się drugi i trzeci. Wszyscy obecni skoczyli z miejsc, wyjąwszy, oczywiście, Halefa i mnie.
— Przybywają już, — rzekł Peder — przybywają już, niestety! Jakże chętnie opisałbym tym szujom udręki, jakiemi ich uszczęśliwimy. Musimy ich odprawić, bo płytkość kanału zmusza nas do rozdziału łódek i wyładowania trumień. Ta robota nie może być opóźniona ani na chwilę, bo wszystko musi być załadowane do machzan[1] jeszcze przed świtem. Goniec musi natychmiast wyjechać i zawiadomić Sefira. Pojedzie z nim drugi do pomocy, gdyż zabierze z sobą jeńców!

Po tych gwałtownie wyrzuconych rozkazach stanął nad wodą i gwizdnął trzykrotnie. Odpowiedziano tym samym sygnałem, poczem nadpłynęły

  1. Maga yn