Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wił nas i nasze wierzchowce; płynęliśmy wygodnie i, gdy stanęliśmy na przeciwnym brzegu, byliśmy tak mało zmęczeni, że Halef zawołał:
— Ależ to nie była żadna praca, lecz kąpiel, sihdi! Jestem jak nowo narodzony!
— Mam nadzieję, że dla powierzonych ci rzeczy to nie było kąpielą!
— O, nie! Strzegłem je własnemi oczyma. Zabieramy rzeczy i puszczamy tratwę z prądem — niech płynie, gdzie chce!
— Nie. Przymocujemy ją do brzegu.
— Poco?
— Bo może nas zdradzić.
— Zdradzić? Nie bierz mi moich słów za złe, ale ostrożnością przesadzasz! Nawet gdyby ludzie Sefira natknęli się na tę tratwę, nie przyszłoby im do głowy, że to myśmy się nią posługiwali.
— Myśli są nieobliczalne. Miljonom ludzi przychodziły na myśl niemożliwości, a tu mamy do czynienia z czemś bardzo możliwem. W naszem położeniu nie możemy być zbyt ostrożni. Czy zapomniałeś o upomnieniu, jakie w imię twojej Hanneh skierowywać powinieniem do ciebie w wypadkach niezwykłych.
— Życzenia mojej Hanneh, która jest różą wszelkich roślin i kwiatem władztwa ziemskiego,