Strona:Karol May - W sidłach Sefira.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiem Haddedihnów na pewno mi pomogą. Widzieliście, jak strzelać potrafi!
Ochmistrz spojrzał wokoło po swych ludziach wzrokiem pytającym; mieli teraz inne twarze niż poprzednio; pierwotny wyraz posłusznej gotowości zupełnie zniknął. Moja próba strzelania i przedłożone legitymacje wywarły pożądane wrażenie; khandżi miał humor, ochmistrz natomiast był strapiony. Mój mały dzielny Hadżi żartował — sięgnął do pasa po broń, i zapytał mnie tonem stanowczym:
— Naturalnie, zgadzasz się effendi? Czy mamy tym ludziom natychmiast pokazać, jak dwaj doświadczeni wojownicy radzą sobie, aby obezwładnić dwunastu przeciwników?
— Tak, zrobimy to, ale w inny sposób, niż sądzisz, — odrzekłem. — Właśnie dlatego, że nie jestem muzułmaninem, lecz chrześcijaninem, postaram się ten zatarg, za który nie ponoszę winy, rozwiązać pokojowo.
Zwróciłem się do khandżiego:
— Czy uznasz za wiarogodne, jeżeli ktoś, kogo znasz, da ci zapewnienie, że ten perski mirza jest, istotnie, Piszkhidmet-baszim szacha?
— Tak — odrzekł.
— Powiedz zatem, czy znasz mnie?