więc drugą stroną wzgórza nadół. Ty wiesz, jak umiem biec, gdy idzie o obronę moich towarzyszów.
— Tak, okazałeś to już nieraz.
— Udałem się więc na ten wzgórek, z którego widziałeś mnie schodzącego.
— Nie udałeś się, lecz pędziłeś tam jak ścigany szakal.
— Oczywiście, że szedłem szybko, jak tylko było można, gdyż chodziło o ocalenie przyjaciół. Ukryłem się tam po drugiej stronie wzgórza, gdzie nie mogli mnie zauważyć. Potem widziałem tych łotrów, odjeżdżających z obydwoma jeńcami.
— Czy byli skrępowani?
— Prawdopodobnie, ale widzieć tego nie mogłem, gdyż oddalenie wynosiło przeszło tysiąc kroków. Zauważyłem tylko, że gromadka składa się z sześciu jeźdźców i dwóch luźnych wielbłądów. Potem czekałem, oczywiście, na ciebie. Nareszcie zobaczyłem jeźdźca, który, zsiadłszy z wielbłąda, zbliżył się ostrożnie do studni. Nie mogłem rozpoznać rysów jego twarzy, lecz odzież i postawa kazały się domyślać, że to ty jesteś. Zszedłem
Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/92
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
88