Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Halef mylił się, twierdząc, że już nic nam we śnie spokoju nie naruszy. We dwie godziny bowiem po zaśnięciu obudził nas niezwykły zgiełk na dworze. Krzyczało naraz wielu ludzi, a wśród tej ogólnej wrzawy zrozumieliśmy jedynie wyrazy Ia harik, ia harik!“ — Pali się, pali się — A więc paliło się gdzieś we wsi. Pomimo że nas to bardzo mało mogło obchodzić, wybiegliśmy zobaczyć, co się właściwie pali.
Okazało się jednak, iż pożar był wcale poważny, więc, nie namyślając się, pobiegliśmy w kierunku ognia. Kto widział kiedy w małem, brudnem, drewnianemi domkami gęsto zabudowanem miasteczku pożar w nocy, zwłaszcza w owych czasach, kiedy jeszcze nie znano straży ogniowej, ten może mieć bodaj w przybliżeniu pojęcie, jakich scen byliśmy tu świadkami. Paliło się na drugim końcu osady. Ludzie jednak biegali po całej wsi, roztrącając się wzajemnie i krzycząc w niebogłosy. Gdzie się pali i co, w popłochu nikt dokładnie nie wiedział, a i nam zwarta ciżba przeszkadzała do stać się na miejsce ognia — nie mogliśmy się wśród tłumu przecisnąć.

61