Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

baczę, ani też złota, które muszę przecież złożyć do kasy paszy!... Ale skąd je wziąć? Chyba sprzedam wszystko, co mam, i zostanę żebrakiem... Co tu począć, effendi?! Poradź mi!...
— Hm! Żona twoja zauważyła, w którym kierunku złodziej umknął. Gdyby nie noc, możnaby go ścigać. Dognałbym go na swoim koniu, aczkolwiek spory już kawał złodziej zdołał ujechać...
— Zrób więc to, effendi! Proszę cię!
— Radbym uczynić ci tę przysługę, ale jest przecież zupełnie ciemno i nie zobaczę śladów. Trzeba zaczekać do rana, a przez ten czas będziemy mogli namyślić się, co czynić należy.
— Namyślić się? Co też ty mówisz? Toż drab tymczasem ucieknie jeszcze dalej! Nie! Ani jednej chwili nie stracę! Muszę odzyskać pieniądze! Muszę... Za wszelką cenę! Choć wiem już, jak mam postąpić... Tak, tak będzie najlepiej. Pobiegnę do nezanuma (naczelnik gminy) i opowiem mu wszystko; to mądry, doświadczony człowiek, i sprytniejszy nietylko od ciebie, ale od nas obu razem. On natychmiast dopomoże mi do odzyskania pieniędzy. Idę do niego... idę zaraz!...
I, rozgorączkowany, wybiegł z izby, a Halef wybuchnął za nim niepowstrzymanym śmiechem.
— Słyszałeś, sihdi, jakie pojęcie ma o tobie gospodarz? Czy wpadłbyś na myśl żądania pomocy od zwierzchnika gminy Khoi, który przewyższa cię mądrością o całe niebo? No, no! Niech im Allah dopomoże szczęśliwie, ale mnie się zdaje, że pienią-

23