Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

liście, a następnie, szydząc, groziliście wrzuceniem nas między niedźwiedzie, oczywista, gdybyśmy się w wasze ręce dostali. Nie udałoby się to wam jednak nawet wówczas, gdybyście tysiąc ludzi postawili na warcie. Teraz zginą wszyscy twoi, a przedewszystkiem zginiesz ty sam, jeżeli stracisz resztę rozumu, który, jak to słusznie zauważył effendi, tak ci jest potrzebny w tej chwili, jak nigdy jeszcze w życiu.
— A coś ty za jeden?... Może Hadżi Halef Omar, towarzysz effendiego? — spytał szeik, prawie nieprzytomny ze wzruszenia.
W odpowiedzi na to Halef położył rękę na piersi i odrzekł wyniośle:
— Nie nazywaj mię tak krótko! Godność moja jest o wiele dłuższa, aniżeli ci się wydaje. Wszyscy bowiem, którzy mię znają i którzy tylko o mnie słyszeli, wiedzą, iż nazywam się Hadżi Halef Omar Ben Hadżi Abul Abbas Ibn Hadżi Dawud al Gossarah! Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, albo przynajmniej aż do chwili, gdy kula mego karabinu zaniesie cię w najciaśniejszy kąt piekła!
Szeik przyjął te słowa bez zbytniego dla nich respektu, gdyż, jako mieszkaniec Wschodu, był przyzwyczajony do wyszukanych słów i przesady w groźbach. Nie odpowiadając więc Halefowi, zwrócił się do mnie z oświadczeniem:
— Wiem już, co mam uczynić i jak postąpić. Pytam cię tylko, emirze, czy wiadomo ci, co zawinili przeciw tobie obaj Bebbejowie?

201