Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Możesz być spokojny, effendil Twój Halef postara się już o to, aby stało się wszystko wedle twojej woli. Ktoby choć palcem ruszył przeciw szeikowi, poczuje natychmiast ostrze mego noża we własnej piersi!
Po takiem zapewnieniu Halefa mogłem pod jego opieką zostawić jeńca bez najmniejszej obawy, aby mu się cośkolwiek złego podczas mej nieobecności nie przytrafiło, i oddaliłem się bezzwłocznie w kierunku tego miejsca obozu Kelurów, gdzie powinien był znajdować się mój Rih.
Byłbym się założył, że Rih, zobaczywszy mię wczorajszego popołudnia wpobliżu obozowiska, nie dał się wyprowadzić z tego miejsca, gdzie mię spostrzegł, dlatego też cichutko, na czworakach, po czołgałem się w tamtą stronę. Nikt mię tu spostrzec nie mógł, gdyż nie pozwalały na to ciemności, a zresztą, Kelurowie najspokojniej spali.
Zbliżywszy się ku owemu miejscu, usłyszałem chrapnięcie nozdrzami, co mię upewniło, iż Rih zwietrzył mię zdaleka. Inny koń w takich okolicznościach rżałby zapewne i parskał niecierpliwie — mój jednak ulubieniec zachował się tak spokojnie, jak gdyby był obdarzony ludzkim rozumem.
Niebawem znalazłem się tuż przy nim i uczułem pod dłońmi, że trawa była tu spasiona, a grunt mocno stratowany, z czego przyszedł mi na myśl wniosek, iż chciano go stąd zabrać, lecz bronił się uparcie. Wałach Halefa leżał tuż obok. Pogłaskałem mego czworonożnego druha, on zaś, jakby

188