Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak zapatrywał się na sprawę odjazdu gościa nasz gospodarz. Ja jednak byłem innego zdania. Obcy ów człowiek rozmawiał z Halefem zupełnie przytomnie; w ten sposób nie mówiłby człowiek pijany, lub nawet choćby trochę podchmielony. Dlaczego więc, wychodząc, udawał pijanego?
Zadawszy sobie to ciekawe pytanie, pomyślałem jednak, iż mało mię to obchodzić powinno, tem bardziej że sam gospodarz niewiele się tem interesował. Zresztą Halef, ukończywszy swoje zajęcie przy kominku, przyniósł właśnie wcale nieźle przyrządzoną kurę, i zabraliśmy się do jej spożycia z takim apetytem, że wkrótce zapomniałem o obcym.
Pod wieczór wyszliśmy na przechadzkę. Wróciwszy o zmierzchu, zastaliśmy gospodarza znowu przy kubku raki. Widocznie hołdował zasadzie, że Mahomet zabronił wyznawcom jedynie wina, raki zaś wolno pić każdemu, ile zechce. Goście jego również widać byli tego samego zdania, bo razem z nim wypróżniali kubek za kubkiem, dopóki na nogach utrzymać się mogli, gdy zaś nie starczyło już trunku, rozeszli się do domów, jak który mógł, przeważnie jednak na czworakach. Wyszedł też i sam gospodarz na dziedziniec.
Po paru minutach usłyszałem tak przeraźliwy ryk oberżysty, jakby mu kto rozpalone żelazo do pięty przyłożył. Wybiegliśmy, ciekawi, co się stało. Gospodarz wbił palce obu rąk we włosy i wrzeszczał na całe gardło, klnąc żonę i czeladź, która,

18