Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

modlić do jego ukrzyżowanego Boga! Ten cię na pewno ocali.
W ten sposób szydził dalej, a potem dodał:
— Dowiedz się, że mam za nic tego psa chrześcijańskiego, a ile go sobie lekceważę, najlepszym dowodem jest to, iż kazałem mu powiedzieć, u kogo są jego konie, zachęcając go niejako w ten sposób do ścigania mnie. Jeżeli tedy trafi na nasze ślady, a będzie miał odwagę zapuścić się aż tutaj, to warta moja schwyta go i przyprowadzi do mnie, abym mu zgotował taki sam los, jaki was obydwu z mej ręki czeka. Możesz więc teraz modlić się do Allaha, czy do el Mesiaha (Mesjasz), ale zapewniam cię, że to się na nic nie zda; błagania twoje pójdą, tak czy owak, na wiatr! Co do innych jeńców, to Kelurowie postanowili wypuścić ich za okupem dwudziestu tysięcy piastrów, oberżystę zaś oćwiczyli hojnie i wysłali do wsi, aby się o te pieniądze wystarał i przyniósł je, — gdyby zaś nie wrócił do trzech dni lub podstępnie sprowadził zbrojną pogoń, wówczas Kelurowie mieli wszystkich jeńców pomordować.
Nic więc dziwnego, iż nieszczęsny oberżysta wpadł w nieopisaną rozpacz. Nietylko, że stracił swoje dziesięć tysięcy, ale jeszcze w dodatku kazano mu zapłacić przypadającą nań część okupu, to zaś przechodziło już wszelką jego możność materjalną. I oto, widząc się doszczętnie zrujnowanym, a znikąd nie spodziewając się ratunku, chwycił za stryczek, chcąc się powiesić.
— To już wszystko, emirze, — dodał — co mia-

120