Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, więc...
— ...więc duch nie może być niedźwiedziem, ani niedźwiedź duchem.
— Rozumie się! Ale ponieważ tak łatwo zgadzasz się na wszystko, więc, gdybym ci powiedział, że wewnątrz twojej głowy siedzi zwierz dziki, zapewne uwierzyłbyś i w to również?
— Uwierzyłbym, bo ty, effendi, jak we wszystkiem, tak i w regułach mantik (logika) jesteś niedościgniony. Zresztą, niechaj się ów potwór pojawi, gdzie chce, ja go zastrzelę i kwita!
— Co do strzelania, możebyś to lepiej mnie pozostawił. Niedźwiedzie kurdyjskie nie są tak niebezpieczne, jak naprzykład z gór Hauran lub Libanon. Nikt tu ich nie ściga, ani nie poluje na nie, więc mają czas wyhodować się i zestarzeć nawet. Zresztą, zbieracze galasówek mówili ci, iż ów niedźwiedź z kaplicy jest bardzo wielki, a zatem kula twego karabinu nie uśmierciłaby go, a tylko mogłaby zranić i rozdrażnić. Ponadto zaś musisz wziąć pod uwagę, że nam obecnie nie wolno strzelać ze względu na Kelurów. A poza tem niema się na razie o co troszczyć, bo wcale jeszcze nie wiemy, czy jesteśmy rzeczywiście na drodze do kaplicy. Chwilowo szło mi o to, ażebyś przestał wierzyć, jakoby duch był zdolny ubierać się w futro niedźwiedzia.
— Ani nawet w kożuch barani, nietylko w futro, effendi! Przekonałeś mię, iż duch nie może zmieniać się w zwierzę i że go nie można ani widzieć, ani też w garść uchwycić. Gdyby więc duch

112