Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mówisz tak, bo nie wierzysz w duchy...
— Ależ przeciwnie, jestem przekonany, że duchy gdzieś istnieją; w widziadła jednak w postaci niedźwiedzi istotnie nie wierzę.
— No, ty na miejscu tych ludzi nie byłbyś uciekał, ale poszedłbyś naprzeciw potwora śmiało i odważnie, bo się niczego nie boisz. Ja jednak, daruj, sihdi, nie miałbym ochoty przekonywać się osobiście, czy mam do czynienia z duchem, czy też z niedźwiedziem. Coprawda, myśmy obaj ubili podobną bestję w wąwozach Bałkanu. Ale tam nie było wcale Muzallah el Amwat, tutaj zaś wisi w powietrzu nad całą okolicą klątwa kapłana... Nie chcę więc mieć do czynienia z potworem, bez względu na to, coby to było za licho!...
— Czy wiesz chociaż, w którem miejscu znajduje się owa muzallah?
— Jak mi określali mazydżilar, zbudowano ją między Nekulem a Mekwilikiem. Idzie się tam kamienistem korytem między dwoma stromemi brzegami...
Tu urwał nagle, spojrzał mi znacząco w oczy i po chwili krzyknął:
Allah akbar! — Bóg jest wielki! Toż to się zupełnie zgadza... Jesteśmy właśnie na drodze do muzallah...
— Prawdopodobnie...
— Nekul i Mekwilik to dwa szczyty, między któremi znajduje się ta kaplica umarłych... Maszallah!... Toż to stąd niedaleko!...
— Bardzo możliwe... ale radzę ci zamknąć gę-

109