Strona:Karol May - W dżunglach Bengalu.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co robisz? — zawołał po niemiecku, do słonia uderzywszy go szpicrutą. — Niszczysz mi piękną skórę!
Gdy słoń się cofnął, Niemiec począł oglądać zabitego zwierza.
— Tak! — krzyknął, wygrażając pięścią słoniowi. — W pięciu miejscach kości przebiły skórę! Mam ochotę pełną garść czerwonego pieprzu wsadzić mi do nozdrzy!
Po chwili przybysz począł się przypatrywać oby myśliwym.
Sipoi, wciąż przerażony, spoglądał to na zabitego zwierza, to znów na wybawcę i zdawał się nie pojmować jeszcze, że niebezpieczeństwo istotnie minęło. Jego towarzysz natomiast wyjął z portfelu drugi banknot i podał sierżantowi, mówiąc:
— Dziesięć funtów! Ten także pojawił się po prawej stronie.
Sipoi machinalnie sięgnął po banknot. Był do największego stopnia zdumiony zimną krwią białego.
— Wyrzuć drabinkę, sierżancie! — zwrócił się doń Niemiec. — Twój plan zechce przecież wysiąść!
Żołnierz wykonał polecenie i wraz z białym opuścił grzbiet słonia.
— Mam nadzieję, że pan nie jesteś raniony sir! — odezwał się strzelec podając dłoń gładko wygolonemu Europejczykowi.
Zagadnięty zmierzył przybysza od stóp do głów, jak gdyby chciał się przekonać, czy mu może podać rękę. Lecz w tejże chwili przypomniał sobie, że przecież zawdzięcza mu życie, dlatego też z salonowym ukłonem rzekł:
— Jestem lord Artur Connaughton, sir. Z kim mam przyjemność?
— Ach tak! — zawołał tamten — proszę mi prze-