Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.1.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niłem najgorsze przedsiębiorstwo, jakie sobie tylko mogę wyobrazić, gdyż nawet złodziej nie zdobywa swego towaru za darmo, przeciwnie, płaci za niego drożej, aniżeli on wart.
— Czemże?
— Spokojem sumienia i utratą wiecznej szczęśliwości, a to cenniejsze, niż tysiąc worów złota.
— Mówisz, jak chrześcijanin, ja zaś myślę i czuję, jak muzułmanin. Nie mówię też o prostym rabunku i kradzieży.
— Ja wiem. Masz na myśli handel niewolnikami.
— Tak jest.
— Czy pamiętasz, coś mi o tym handlu powiedział jeszcze w Kahirze?
— Pamiętam.
— Powiedziałeś, że murzynów łowić nie masz zamiaru. Teraz jednak widocznie zamiary swoje zmieniłeś?
— Myślę teraz zupełnie tak samo, jak wówczas, pozwól jednak, że do tego, co powiedziałem, kilka słów dodam. Nie mam wcale zamiaru polować na murzynów, ale chcę ich kupować.
— To jeszcze gorsze. Czy wiesz, dlaczego ten, co rzecz skradzioną u siebie przechowuje, otrzymuje większą karę, aniżeli złodziej? Oto dlatego, że on złodzieja do kradzieży kusi. Tak samo i w tym wypadku. Gdyby nie było handlarzy niewolników, nie byłoby łowców.
— Zapominasz zupełnie, że niewolnictwo jest instytucyą uświęconą odwiecznym zwyczajem. Już nasi praojcowie mieli niewolników, a my, muzułmanie, zachowujący wiarę i zwyczaje przodków, także bez nich obejść się nie możemy.
— Możnaby się o to sprzeczać, ja jednak w spory o to z tobą wchodzić nie będę. Potępiam łowy niewolników i oto wszystko.
— Potępiaj! Nie mam nic przeciwko temu i od ciebie też nie żądam, ażebyś na nich polował, Jeśli ci moją propozycyę przedłożę, innem okiem będziesz patrzył na całą sprawę.