Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   429   —

Rozważywszy te okoliczności, postanowiłem schwytać ptaszka znienacka.
Zbliżywszy się tedy ostrożnie do niego, dobyłem noża i, podnosząc go nad Anglikiem, rzekłem:
— Good morning, sir Grey! Zapewne niedobrze się pan wyspał, skoro jeszcze teraz, w tak piękny poranek, odpoczywasz...
Zagadnięty najniespodziewaniej syn Albionu zdębiał. Spojrzał na mnie trwożnie i omal mu białka oczu nie wylazły na wierzch, a usta rozwarł naoścież, ukazując sztuczne złote zęby.
— Możebyś, sir, był łaskaw wstać? Czyżbyś zapomniał w tym kraju o pewnych zasadach grzeczności, naprzykład o tem, jak dżentelmeni powinni ze sobą rozmawiać?...
— Ach, to pan? — westchnął, podnosząc się wreszcie zwolna.
— Tak jest, to ja, jeśli się oczywiście nie mylę. Czy sir nie byłbyś łaskaw ściągnąć na chwilę lakierków ze swych nóg?
— Poco? — zapytał, mocno zdumiony moją propozycyą.
— Bo ja sobie tego życzę, sir. Nie mam teraz czasu na objaśnianie mych zamiarów, ale dowiesz się pan później o wszystkiem. Proszę więc!...
— Ależ nie pojmuję...
— Spójrz, sir, na ten nóż, a odrazu pojmiesz... Co pan wolisz: poczuć go między swojemi żebrami, czy zdjąć buty? no?
Tu skinąłem na Kwimba, który przypatrywał się tej scenie tuż w pobliżu.
— Mynheer chce, żebym przebila Anglika, jak wczoraj świnię? Pytanie to wystarczyło sir Grey’owi, gdyż raczył się wreszcie zdecydować.
— Ja doprawdy nie pojmuję — rzekł, zdejmując buty, — jak można żądać czegoś podobnego... W lesie tyle jest pniaków, może nawet jaka żmija... Zresztą nie