Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   267   —

— Tak jest. Nazwa pochodzi stąd, że jezioro ma kształt wężowaty.
— Teraz wiem, gdzie jesteśmy — przypomniał sobie Pena, który był już raz w tych okolicach. — Pojedziemy teraz przez niewielką sawannę, potem przez ogromny las, za którym znajduje się wieś Mbocovisów.
— Przypomina pan sobie, w jakim kształcie ta wieś jest zbudowana?
— Owszem, w formie kwadratu.
— To dobrze — zauważyłem, — bo tem łatwiej uda się nam zdobyć ją. Atak do chat, rozstrzelonych na znacznej przestrzeni, stojących bezładnie, byłby znacznie utrudniony, a w najlepszym razie wielu Mbocovisów umknęłoby nam.
— Wieś tę założyli Jezuici — rzekł Pena. — Znajdziemy tam nawet kościółek.
— Co pan mówi? — przerwał mu Desierto. — Nie słyszałem o tem.
— Niech pan jednak nie myśli, że jest to murowany gmach z wieżą, dzwonnicą, zegarem. Kościółek ten wygląda tak, jak każda chata, tylko większy jest i okazalszy.
— A krzyż na dachu jest?
— Niema krzyża wcale.
— W takim razie nie jest to kościół. Niektórzy z Mbocovisów byli wprawdzie chrześcijanami, ale raczej tylko z pozoru. Czy jest tam i ksiądz?
— Nie, niema.
— Założyłbym się więc, że ów kościółek spełnia inną rolę. Czy byłeś pan wewnątrz jego?
— Nie byłem. Wstęp do Casa de nuestro Sennor[1] jest wzbroniony dla obcych.
— Wstęp wzbroniony? A to ciekawe! Zapewne jakaś tajemnica?...

— Którą odgadnąć bardzo łatwo — wtrąciłem.

  1. Dom naszego Pana.