Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   16   —

— Choćby nawet zamierzał udać się w góry, to jednak zboczy do Tucuman, gdzie mam znajomego, którego muszę koniecznie odwiedzić.
Rozmawiając tak ze sobą, aniśmy się spostrzegli, jak wpłynęliśmy na Paranę.
Rzeka ta jest ogromnie rybna, ale z powodu mętnej wody nie daje się to zauważyć. Liczne wysepki, rozrzucone na niej, w wysokim stopniu utrudniają większym statkom, nawet i łodziom żeglugę. Gomarra jednak był dobrym przewodnikiem, więc, trzymając się jego wskazówek, wyminęliśmy szybko przeszkody i dotarliśmy do przeciwnego brzegu Parany, gdzie znajdowało się ujście rzeczki, którą powiosłowaliśmy w górę, ale już bez żaglów.
Nad wieczorem przystanęliśmy na odpoczynek i po sutej wieczerzy z zapasów, zabranych z Palmar, pokładliśmy się do snu na brzegu rzeczki wokoło wielkiego ogniska, które roznieciliśmy dla odpędzenia owadów.
Noc zbiegła nam bez przygód. Wczesnym rankiem zerwawszy się na nogi, wsiedliśmy znowu na łodzie i powiosłowaliśmy dalej. Wkońcu jednak z powodu zbyt płytkiego w górze rzeczki dna zmuszeni byliśmy wysiąść na brzeg, więc, zapłaciwszy wioślarzom, siedliśmy na konie i puściliśmy się stepem w dalszą drogę.
Około północy rozłożyliśmy się znowu obozem na spoczynek, by nazajutrz wczesnym rankiem pośpieszyć dalej.
Okolica była bardzo urozmaicona. Wśród stepu spotykaliśmy po drodze tu i ówdzie piękne w swej dziewiczości gaje, to znów dzikie wydmy piasczyste, przypominające meksykańskie sonora, aż wreszcie dostaliśmy się na laguny, rojne mnóstwem błotnego ptactwa, a w swych topielach kryjące mnóstwo aligatorów, których liczne gromady widzieliśmy poprzez wyłomy w trzcinie nadbrzeżnej, tarzające się na piaskach.