Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   140   —

— Nie nastąpi to, bo ja za mąż nie wyjdę. Ten, którego pokochałam, przepadł bez wieści... Zresztą, jestem jeszcze młoda.
— Czemże był ów wybraniec sennority?
— Był to cascarillero[1].
— Czy młody?
— Młody, przystojny i dziarski...
— Może jeszcze wróci?...
— O, nie wróci.
— Może i ten was okradł?
— Tak. Zabrał ze sobą dużo złota.
— Więc i to również człowiek bez honoru i sumienia? Kiedyż oddalił się stąd?
— Dosyć już dawno. Poznałam go przypadkiem. Mianowicie tio znalazł go w lesie zranionego i przyprowadził tu, by go wyleczyć. Polubił go też tio bardzo i pozwolił mu tu zamieszkać. Chodziliśmy razem na poszukiwanie piasku złotego i kory. Gdy raz wypadło odstawić zebrane zapasy, które miały być spławione tratwą, ów cascarillero został kierownikiem ekspedycyi. Miał sprzedać zbiory w Santa Fe, a następnie wrócić tu z pieniędzmi. Nie wrócił jednak. Sprzedał towar, pieniądze zabrał i przepadł. Tio, nie doczekawszy się go, wysłał jednego z wojowników na zwiady do Santa Fe, i ten dowiedział się istotnie, że towar został sprzedany za gotówkę.
— Może go obrabowano i zmuszono do milczenia. Na świecie jest wiele złych ludzi. Przecie droga do Santa Fe prowadzi przez terytorya wrogo dla was usposobionych Indyan. Ci mogli go uwięzić, i być może, trzymają go do dziś-dnia?
— Więc sądzi pan, że niewolno mi go jeszcze potępiać? — zapytała drżącym głosem, z widocznem zamyśleniem spoglądając przez otwór na jezioro.

— Ja wogóle uważam, że można kogoś uznać za

  1. Zbieracz kory.