Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wezyra do Berbery, sam zaś przybył do mnie, do Zeyli. Muszę słuchać życzeń tego możnego władcy, zemsta jego jest bowiem straszliwa.
— Czy zabrane skarby przedstawiają wielką wartość?
— Składają się z wielkiej ilości złota, pięknych sukien i miljonowych klejnotów. Można kupić za nie kraj cały.
— A niewolnicy zbiegli statkiem?
— Nie. Zabrali wprawdzie najlepsze i najszybsze wielbłądy i dotarli do wybrzeża szybciej, aniżeli pościg, ale wiemy doskonale, że w ostatnich czasach nie pokazał się żaden statek; na morzu hulał silny wiatr południowy, który jest tak groźny, że każdy statek unikać go musi. Zresztą, wysłałem znaczną część mojej floty, aby ich szukała. Znajdą zbiegów z pewnością.
Kapitan zamyślił się. Przeszła mu przez głowę pewna myśl: obydwaj mężczyźni byli Hiszpanami, dziewczyna z pewnością także. W jaki sposób dostali się wszyscy w ręce osławionego z okrucieństw sułtana Harraru? Musieli to być ludzie odważni i gotowi na wszystko, a więc z nieprzeciętnego pochodzący stanu. Znajdowali się bezwątpienia w fatalnem położeniu. Kapitan, chrześcijanin i dzielny marynarz, uważał za swój obowiązek spróbować, czy nie uda mu się zbiegom dopomóc. Dlatego zapytał napozór obojętnie.
— A czy nie dowiedzieliście się o nich niczego? Nie natrafiliście na ślad?
Twarz gubernatora nabrała złośliwego wyrazu; oczy zabłysły szyderczo. Odparł z dzikiem zadowoleniem:

94