Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wokoło statku sieci z drutu, które niemal uniemożliwiają wrogowi dostęp na pokład.
Bryg zaopatrzony był w ten typ kotwicy, który w razie niebezpieczeństwa podnieść można każdej chwili. Wszystkie łodzie umocowano po bokach brygu; załoga czuwała wpogotowiu, aby, gdy zajdzie potrzeba, podnieść żagle i jak najprędzej statek uruchomić.
Dom, w którym mieszkał gubernator, widniał zdaleka. Kapitan poprosił tłumacza, który już był raz w Zeyli, aby mu go wskazał i postanowił obrać za cel pocisków, gdyby wynikł zatarg.
Nie wiedział, czy w Zeyli jest dużo armat; co do jednej nie było wątpliwości; umieszczona na plaży, odpowiedziała na salwę powitalną. Obcych okrętów nie było. W zatoce stało zaledwie dziesięć okrętów. Nie mogły budzić żadnych obaw, były bowiem małe i zbudowane podobnie, jak wczorajszy statek wywiadowczy, z którym tak łatwo się rozprawiono.
W bacznem oczekiwaniu przeszedł czas dłuższy. W pewnej chwili na wybrzeżu, u bramy północnej, prowadzącej ku morzu, zjawił się uzbrojony oddział; ludzie tego oddziału powsiadali do łodzi i zaczęli płynąć ku brygowi. Było ich około trzydziestu. Mieli strzelby, i dzidy, jatagany. W łódce, płynącej na przodzie, siedział komendant; reszta trzymała się w pewnej od niego odległości.
Gdy się pierwsza łódź zbliżyła do brygu, komendant wstał ze swego miejsca i zawołał:
— Czy to ty trzymasz w niewoli naszych towarzyszy?
— Tak — odparł kapitan przez tłumacza.
— Wydaj ich!

84