Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdechli z głodu, jeśli nas przedtem szczury nie zjedzą, więc nikt nie będzie tutaj zachodził. A gdyby przypadkiem chciano odwiedzić jednego z nas, drugi skorzysta z ciemności i wymknie się przez dziurę. Musimy pomówić ze sobą. Już idę.
Hrabia zlazł nadół, towarzysz podążył za nim. Więzienie było tak wąskie, że stanęli sobie twarzą w twarz, ale to im nie przeszkadzało. Przeciwnie, było szczęściem dla hrabiego widzieć obok siebie człowieka, który mu sprzyjał. Człowiek ten ujął hrabiego za rękę i rzekł:
— Ach, don Fernando, pozwólcie, że wam uścisnę rękę. Czuję się szczęśliwy, iż po tak długich cierpieniach spotykam rodaka. Pochodzę z Manrezy.
— Z Manrezy? Tak blisko od Rodriganda?
— Tak. Jestem zwykłym prostakiem; nazywam się Mindrello. O panie, mam wam wiele do opowiedzenia! Niech mi sennor powie, jak dawno temu opuścił pan Meksyk?
— O, już bardzo dawno. Nie mogę określić dni, tygodni, ani miesięcy, ale mam wrażenie, że gniję w niewoli mniej więcej od lat osiemnastu.
Dios! A więc nie wiecie zapewne, że brat wasz został uznany za zmarłego?
— Nie. Kiedyż to się stało?
— Przed siedemnastu laty.
— Powiadacie, że go uznano za zmarłego? A może naprawdę umarł? Gdy się zastanawiam nad tem, co mnie spotkało, nabieram wrażenia, iż są ludzie, którym bardzo zależy na tem, aby zginął on zarówno, jak ja.

17