Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z sułtanem Harraru. Zechcą oczywiście kupić najlepsze towary. Podwyższamy wobec tego ceny o dwadzieścia procent i sprzedajemy tylko skrzyniami i belami. Pamiętajcie!
— Niech mnie licho porwie, jeśli to nie wymarzony interes!
Gdy obydwaj dostojnicy zjawili się na pokładzie, zaprowadzono ich przedewszystkiem do kajuty. Mieli się tam pokrzepić, ale odmówili prośbie kapitana, zbyt im bowiem było śpieszno do puszczenia statku na wodę. Sułtan przyniósł cały worek złotych dolarów, tudzież skrzynkę złotych naszyjników i branzolet, zabranych poddanym. Gubernator wypłacił się perłami, które z pewnością również w niezbyt legalny sposób dostał w swoje ręce; teraz można było przystąpić do interesu. Sułtan i gubernator chcieli obejrzeć najlepsze towary. Wybierali niedługo, niebardzo się również targując, kazali znosić zakupy do łodzi.
— Widzisz, dotrzymałem słowa, — rzekł gubernator, wskazując na brzeg. — Idą. Jeżeli będziesz doglądał porządku, wszystko pójdzie bardzo szybko.
Cały brzeg był zawalony ludźmi, tłoczącymi się dokoła łodzi; łodzie te miały przewieźć towary zamienne na statek. Wokoło brygu zebrało się ich sporo; nie mieli jednak odwagi wejść na pokład, na którym bawili jeszcze sułtan i gubernator. Strzał, dany przedtem przez sternika, przeraził ich wprawdzie, ale uspokoili się, widząc, że obydwaj władcy bez strachu wstępują na pomost statku.
— Kiedy będziemy mogli odpłynąć? — zapytał sułtan.
— Tego dokładnie nie wiem — odparł Wagner. — Mu-

117