Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znajdzie sprzymierzeńców, którzy mu okażą pomoc? Czy są w mieście Somali? A może przyrzeknie, że cię zaprowadzi do zbiegów i po drodze ucieknie? Może przygotuje zasadzkę?
— Przecież to niemożliwe!
— Czy Hiszpanie nie posiadają twych skarbów? Czy nie potrafią zwerbować wystarczającej ilości ludzi, aby urządzili na ciebie napad?
Sułtan zadumał się i zamilkł na czas jakiś. Wreszcie odparł:
— O tem jeszcze nie myślałem. Jesteś taki przemyślny, że mógłbyś zostać wezyrem sułtana. Byłem pewien, iż wyczerpałem wszystkie środki.
— Nie zrobiłeś tego, co jest najprostsze, najłatwiejsze i najpewniejsze zarazem. Powiadasz, że ucieczka uda się tylko w tym wypadku, jeżeli zbiegowie znajdą na wybrzeżu statek, który weźmie ich na swój pokład Dlaczegóż nie postarałeś się o taki statek?
Sułtan popatrzył na kapitana z najwyższem zdumieniem i rzekł:
— Oszalałeś? Ja, od którego uciekli, któremu zrabowali skarby, który ich ściga, któremu uprowadzili najpiękniejszą niewolnicę, ja miałbym pomagać im w dalszej ucieczce?
— Któż to powiedział? — uśmiechnął się kapitan wyniośle. — Czy naprawdę nie zrozumiałeś? Gdybym był na twojem miejscu, wsiadłbym na statek i popłynąłbym wzdłuż wybrzeża. Gdyby przyszli do mnie, prosząc, abym ich wziął na pokład — ukryłbym się. I dopiero, gdyby wraz ze skarbami wsiedli na okręt, zjawiłbym się i zawładnął nimi.

108