Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by miał przed sobą marę. Skierowałem w niego lufę strzelby i rzekłem:
— Śpiesz się, powiadam, bo cię natychmiast zastrzelę!
Uff! — zawołał przerażony.
Odwrócił się i wziął nogi za pas. Teraz nikt nam nie przeszkadzał. Winnetou podjechał bliżej. Wybraliśmy dwa najlepsze, osiodłane konie.
Indjanin umykał co sił i wydawał straszliwe poryki, które słychać było na milę odległości. Kamraci, spostrzegłszy go, zewsząd zaczęli się doń zbiegać. Wskutek tego droga została uwolniona. Skoczyliśmy na siodła i pomknęli w galopie na południe, gdzie na odległość strzału nie widać było ani jednego Indjanina. Później skręciliśmy na zachód. — — —