Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otworzył je, obrzucając mnie ostrem spojrzeniem, i zapytał:
— Jestem w waszej mocy. Co zamierzacie ze mną począć?
— Gotowałeś nam śmierć męczeńską. Mieliśmy uschnąć w grobowcu twego ojca. Jakiegoż więc możesz się spodziewać losu?
— Śmierci. Poddacie mnie męczarniom, ale nie spodziewajcie się, że wyciśniecie ze mnie jakikolwiek jęk.
— Nie poddamy cię męczarniom, ani zabijemy. Wszak nie męczyłeś nas, uszanowałeś w nas mężnych wojowników. Pojedziemy stąd i zostawimy cię w więzach. Niezadługo wrócą twoi wojownicy i uwolnią cię. Winnetou i Old Shatterhand nie łakną krwi ludzkiej. Nie zastrzeliliby ongi twego ojca, gdyby nie spalił owych czterech białych twarzy.
W tej chwili wrócił Winnetou. Usłyszał ostatnie moje zdanie. Zwrócił się do wodza:
— Tak. Wielka Strzała może oznajmić swoim wojownikom, że Winnetou jest przyjacielem wszystkich czerwonych, lecz tomahawk odbija tomahawkiem. Chciałeś nas zgładzić, powinniśmy więc odebrać ci życie. Zachowaj je sobie. Jedno tylko zabierzemy. Musimy dogonić białego, który jest wielkim przestępcą. Związałeś się z nim, pozwoliłeś mu uciec wraz z kobietą, która nie jest jego squaw. Poza tem sprowadziłeś nas aż tutaj. Dzięki temu wyprzedził nas znacznie i tylko wyśmienite bieguny potrafią tę zwłokę