Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jąkał się. W głosie brzmiała nuta beznadziejnego smutku.
— Pozwoliłeś jej na to?
— Oczywiście! Dlaczegóż nie miałem pozwolić? Nie chodzi mi o nią, lecz o ciebie! Jestem pewien, że czujesz się poważnie dotknięty takiem żądaniem kobiety. Ale proszę cię, sihdi, zrób to dla mnie — bądź łagodny i dobry! Nie sądź, by moja Hanneh chciała zdobyć jedno z twych uczuć, które powinieneś strzec dla swego haremu. Przysięgam na proroka i jego brodę, że możesz iść do niej z całym spokojem. Jesteś bohaterem, człowiekiem odważnym, nieraz stawiałeś swe życie na kartę. Czy w tym wypadku miałoby ci zabraknąć odwagi?
Musiałem zebrać wszystkie siły, by nie parsknąć śmiechem.
— Nie martw się, to zbyteczne. I tak gotów jestem spełnić wasze życzenia. Gdzież Hanneh? W swoim namiocie?
— Nie. Ktoś mógłby zauważyć, że tam idziesz, a nawet zobaczyć, że wchodzisz do namiotu. Hanneh, jutrzenka na wschodzie mej pogody, poszła na prawo od duaru, ty pójdziesz zaś na lewo. Poza obozem zwró-

90