Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wia swych poddanych, ze chce cofnąć opiekę?
Pytanie było śmiałe. Ściągnął ponuro brwi i zapytał:
— A gdybym cofnął?
— Imię twe byłoby na wieki shańbione.
— A wy — zgubieni.
— Nie, wcale nie!
— Mówisz, jak szalony!
— Mówię, jak człowiek świadomy swej siły. Jeżeli ci o mnie opowiadano, słyszałeś zapewne i o moich czarodziejskich strzelbach?
— Opowiadają, że możesz strzelać bez ładowania, a nigdy nie chybisz. Nie wierzę.
— Ale uwierzysz. Odmierzcie sto kroków, wetknijcie w ziemię dziesięć dzid. Przebiję wszystkie, nie nabijając strzelby.
W odpowiedzi na te ryzykowne słowa rozległ się pomruk. Szeik odwrócił się i rozmawiał półgłosem ze swoimi towarzyszami. Halef szepnął:
— Jeżeli się zgodzą na twoją propozycję, wygraliśmy, sihdi!
Po krótkiej chwili szeik odwrócił się i rzekł:

46