Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nas zaskoczyć. Na brzegu kotliny zeskoczyli z wielbłądów. Wydając przeraźliwe okrzyki wojenne, zaczęli walić na dno kotliny.
Równocześnie z prawa i z lewa wypłynęły z za skał haiki Lazafahów. Przerażeni Szeraraci zatrzymali się na chwilę; i ta jedna chwila niepewności wystarczyła Lazafahom, aby ich otoczyć. Powstał nieopisany zgiełk i pisk. Zabłysły noże, skrzyżowały się lance i dzidy, zaczęły padać strzały. Kara ben Halef skoczył z upojeniem w wir walki, a my zaś za nim. Na szczęście, udało się nam uchronić go przed ranami; niestety, nie mogliśmy wpłynąć na przebieg walki. Krew płynęła strumieniami. Legło na polu przeszło stu Szeraratów. Prawie wszystkich rannych poprzebijano. Zaledwie dwudziestu napastnikom udało się dotrzeć do wielbłądów i uciec, reszta wpadła w ręce Lazafahów. Abu el Ghadab, syn czarownika, znalazł się również wśród jeńców.
Wolę nie opisywać scen, które się rozgrywały między zwycięzcami a zwyciężonymi. Oddaliłem się wraz z Halefem i Karą. Wkrótce sprowadzono nas jednak jako po-

35