Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sępi Dziób wzruszył ramionami i zrobił pogardliwą minę:
— Ćwiczyć? Mnie, Englishmana?
— Tak. Możesz być po tysiąckroć Englishmanem i po tysiąckroć synem i bratem lorda, a mimo to każę pana wychłostać, jeśli natychmiast nie usłuchasz mego rozkazu!
— Spróbuj pan!
— Zejść z koni! — rozkazał Meksykanin.
Nie zauważył spojrzenia, jakie wrzekomy Anglik rzucił na wspaniałego deresza, z którego zeskakiwał jeden z jeźdźców. Nie zauważył także, jak Anglik wyciągnął do połowy ręce z kieszeni, w których trzymał dwa rewolwery.
— Obiją pana w moich oczach, — groził Cortejo — obiją jak nędznego włóczęgę, jeśli natychmiast nie usłuchasz.
— No, zobaczymy, czy pańskie oczy istotnie się tego doczekają!
W tej samej chwili Sępi Dziób wziął parasol w zęby, albowiem mimo niebezpieczeństwa nie chciał tracić nawet parasola. W nastepnej chwili wyciągnął rewolwery i lufami uderzył Corteja w oczy. Wnet potem rozległy się wystrzały, z których każdy powalił jednego człowieka.
Cortejo leżał na ziemi i nic nie widział. Wywijał rękoma i nogami, ryczał jak jaguar. Najemnicy w pierwszej chwili zastygli z przerażenia. Czyż mogli się spodziewać tak nagłego natarcia po tym flegmatycznym Angliku? Ta chwila wystarczyła dzielnemu myśliwemu.
Skoro wystrzelił po raz ostatni, wydał ostry krzyk sępi. Po chwili rozległ się drugi krzyk — Sępi Dziób

13