Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jednak; zmuszę pana!
— Zmusi pan? — roześmiał się trapper.
Wzruszył ramionami i splunął tak gwałtownie, że ślina trafiła w górną część kapelusza Corteja, a następnie kapała z szerokiego ronda.
— Do pioruna! — zawołał Meksykanin. — Co panu na myśl wpada! Czy wiesz, co to za obraza?
— Precz! — rzekł spokojnie Sępi Dziób. — Jestem Englishman. Gentleman może pluć, gdziekolwiek zechce. Kto chce uniknąć śliny, musi zejść z drogi.
— Ach! Oduczymy pana tych żartów. Musi pan zaraz oświadczyć, że oddajesz nam cały ładunek.
— Nie oświadczę.
— Zmuszę pana! Jesteś moim jeńcem!
Pffttf! — plunął trapper mimo nosa Corteja, nie przestając kreślić parasolem w powietrzu. — Jeniec? Ach! Znakomicie! Bardzo znakomicie! Już dawno chciałem być jeńcem!
— No, w tym wypadku życzeniu pańskiemu stało się zadość. Powinien pan tylko rozkazać swym ludziom, aby nie jechali dalej.
— Dobrze.
Powiedział to tonem takim, jakgdyby przystał na żądanie Corteja. Wziął parasol pod pachę, przystawił obie ręce do ust i zawołał tak głośno, aby usłyszano go na parowcu:
— Zatrzymać się tu! To Pablo Cortejo!
Nazwany uchwycił go za ramię i rzekł:
— Do djabła! Co panu wpada do głowy! Poco ich pan zawiadomił, kim jestem?

11