Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśli. Miałem w rzeczy samej krewnego, który był marynarzem.
— I nazywał się Grandeprise?
— Nie. Nazywał się inaczej, ale przybrał moje nazwisko, aby mnie zniesławić. Był piratem, rozbójnikiem morskim.
— Do pioruna! — zawołał Cortejo. — Co pan mówi, piratem?
— Tak; był to korsarz, handlarz niewolników — słowem łotr.
— Czy pracował na czyimś okręcie, czy też sam był kapitanem?
— Był kapitanem.
— Jak się nazywał jego okręt?
— „Lion“
— Istotnie? Ach, a więc, to ten, którego mam na myśli.
— Znał pan tego kapitana! A może ma pan z nim porachunki, jak ja?
To pytanie wskazywało, że myśliwy nie jest usposobiony przyjaźnie względem swego krewniaka. Dlatego odparł Cortejo:
— Owszem, porachunki jeszcze niezakończone.
— Zrezygnuj pan z ich wyrównania! Na pewno już nie żyje. Szukałem go, jak tylko można, gorliwie dnie i noce, z nienawiścią i zemstą w sercu. Byłem na jego tropie przez całe lata; ale ilekroć miałem go schwytać, wymykał mi się zawsze. W końcu ślad zaginął; okręt zatonął wraz ze swoim kapitanem.
Głos myśliwego miał teraz inny dźwięk. Słowa syczały nienawiścią.

100